poniedziałek, 11 marca 2013

poezja dykcyjna

Przeczytaj wiersz trzy razy. Za każdym razem szybciej. Stań przed lustrem, wyprostuj plecy, kładź nacisk na samogłoski i szeroko otwieraj buzię. Powodzenia! 



Morga

Przyjechali czarną, zamkniętą karetką.
(Był wieczór... jesienny wieczór...
Błoto - spleen - zapatrzenie...)
Wynieśli coś ciężkiego, nakrytego płachtą.
Postawili nosze na kamienie.
Robili rzecz zwinnie.
Lampa oświetlała ich jasno, biało.
Było cicho... Deszcz śpiewał w rynnie...
Konie człapały kopytami...
(... Coś się stało... Coś się stało...)


Przystanęło kilku ciekawych.
Patrzyli. Pytali.
Dolatywały pojedyncze słowa.
Jakaś rozmowa urywana, krótka,
Prowadzona ściszonym staccatem...

... 25 lat ... Prostytutka...
... sublimatem ...
Podnieśli nosze. Weszli do sieni.
(Deszcz padał... krople tłukły o dach...)
Jeden świecił im z przodu latarnią.
(... Taniec cieni ...)
Ponieśli w dół po lepkich, wyślizganych schodach
Do ogromnej, sklepionej piwnicy.
Nosze stały rzędem.
Coś czarnego mignęło... przepadło...
Może szczur?... Może cień z ulicy?...
Jeden świecił latarnią.
Przystanął.
Postawili pod ścianą.
Wytarli głośno nosy.
Wyszli.


Klucz zgrzytnął w zamku...
Jeszcze ciche oddalone głosy...
Jeszcze kroki cichnące na górę...
(... Jak myśli ... jak myśli ...)
Potem turkot po bruku za bramą...
I nic...
Cisza...
Ciemno...
Zostawili SAM?, zupełnie SAM? ...
Samą jedną na uboczu.

Nosze stały szeregiem nieruchome, nakryte.
Noga przy nodze.
Z kąta błysnęła para zielonkawych oczu ...
Jedna ... Druga ...
Wpatrywały się długo, badawczo ...

Coś szeleściło po mokrej kamiennej podłodze ...

Na górze paliły się lampy.
Chodnikiem wlókł się jakiś pijany robotnik,
Wieczny po oceanach ulic argonauta.


Ulicą z świstem syren ścigały się auta.




Ballada

Wąska, maleńka uliczka, tak jak malował je Ruso,
Z dala od huku śródmieść, po których tańczył bies dni
Chude spiczaste domki jak widma białych brzóz są
Wpatrzone w zamyśleniu w wąziutki strumyk jezdni.

W oknach o wargach z geranii, na których uśmiech zanikł,
Spróchniały ząb wazon, co go na wiosnę stłukli.
Z okna na piętrze wietrzą zawsze ten sam dywanik,
Która wywiesza pani w czarnej niemodnej sukni.

Pstry, osowiały kanarek z gęstwiny czterech grzęd aż
ćwierka o smutku mieszkań, szuflad, gdzie je i śpi się.
Raniąc codzienne płatki więdnie okwitły kalendarz
W ciasnej doniczce pokoju, gdzie cały rok jest jesień.

Raz - to się stało wieczorem - ( resztę już szeptem domów )
Ciszę rozłupał turkot suchy jak mocny policzek.
Szary, zbłąkany samochód wyjechał w ten szpaler domów
Szamocząc się wplątany w sieć pogmatwanych uliczek.

Długo wśród ścian trzepotał kłując benzyną w krtań je.
Nie mógł zawrócić w miejscu, parskał kłębami przez to.
Kiedy wyfrunął na przestwór, zwiędły w doniczkach geranie
I wystraszony kanarek na zawsze śpiewać przestał.

A kiedy noc zapadła i słońce zaszło za parkan,
Wyszedł olbrzymi księżyc, ostry, dziwaczny prostokąt.
Wziąwszy pod pachę doniczki i żółtą klatkę z kanarkiem
Uliczka poszła w ciemność, gdzieś nie wiadomo dokąd...

I gdy z szynkowni "Pod Słoniem" wracając później niż wczoraj
Stary latarnik miast domów pustkę w tym miejscu został -
Z krzykiem się rzucił w ulice, pstre od pojazdów i odzień,
Lecz jego krzyk utonął w olbrzymim kotle miasta.


Finish

Czytały mnie białe panienki
Z podkrążonymi oczyma
I podkreślały ołówkiem
Pornograficzne stroniczki...
Ja jestem małym lift - boyem,
Którego nikt nie trzyma...
Ja jestem małym lift - boyem
W domu pąsowej księżniczki,

Na 120 piętro

Wożę jej bladych kochanków.
Wożę naiwnych kochanków
Do zamku Chryzolindy.
A potem czekam za drzwiami,
Czekam cierpliwie poranka
A potem strącam każdego
W zieloną przepaść windy...
Ja jeżdżę tam i na powrót.

Ja jeżdżę tam i na powrót.
Ja nie śpię nigdy we dnie
Ja nie śpię nigdy w nocy.
Szeregi nowych kochanków
Pukają ciągle do wrót
I nikt nie pyta, dlaczego ?
I nikt nie krzyczy, pomocy !
Bezszumnie chodzi winda

Ciągle i ciągle głodna.
Bezszumnie wchodzą ludzie.
Bezszumnie trzaskają1 drzwiczki.
Dopiero tego wieczoru,
Kiedy nie dojdzie do dna,
Mnie będzie wolno nareszcie
Przekroczyć próg księżniczki...
Czytały mnie chore dziewczynki,

Jak bajkę z różowej feerii.
Czytali mnie starsi panowie,
Spierali się z sobą czasem...
Ja jestem małym lift - boyem
W szytej, złotej liberii.
Ja jestem małym lift - boyem
Z szerokim czerwonym lampasem...

Czytali. Czytali. Czytali.

Kiwali głowami do taktu.
ścierali się z sobą czasem.
Miarowo. Rytmicznie. Na głos...
I jak tu nie tańczyć na głowie,
Kiedy świat jest cudowny ? I jak tu...
Panowie, Panowie, pozwólcie !
Ja chcę pocałować was w nos !



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz